Z
Trapani udaliśmy się w kierunku pierwszego noclegu - nie mieliśmy nawet
adresu (do dziś nie wiem w jakiej miejscowości tak naprawde mieszkamy),
a tylko opis dojazdu ze strony internetowej gospodarzy. Szalońy Leon
mknął 90 km/h max po autostradzie, a szaleni Sycylijczycy uprawiali
sport narodowy, czyli siedzenie nam prawie na tylnych siedzeniach.
I
nawet bez problemów dotarliśmy na miejsce. Miejscówka skromna, ale
akceptowalna, gospodarze mili, aczkolwiek ni w ząb angielskiego, wiec
pozostał nam język migowy, do Castellammare 10 minut, do Trapani 40
minut, lokalna plaża 3 min samochodem, duży taras z widokiem na morze,
miejsce przemiłych śniadań rano i czytelnia/winiarnia wieczorkiem - nic
nam więcej do szczęścia nie trzeba było.
Szybka przejażdżka skanująca okolicę wykazała że raczej nie ma wątpliwości mieszkamy na wsi (ostatnim dowodem było pianie kogutów z całej okolicy od 4.30 następnego poranka). Inwentaryzacja pokazała jednak, że podstawowe ingrydia są-lokalny sklepik z mydłem i powidłem sztuk jedna, lokalna plaża sztuk dwie, lokalne mordownie i pizzerie sztuk kilka, i najbliższe miasteczko Castellammare 7 minut samochodem, już z większa ilością cywilizacji.
Wieczór
pierwszy skończyliśmy zajadając sie plonami morza w każdej możliwej
postaci na końcu portu Castellammare, w budzie wybranej przez Maćka,
gdzie ja bym nawet nie zajrzała będąc tam sama, plastikowe stoliki,
kubeczki, tylko talerze ceramiczne-ale trzeba było ich ostro pilnować z
powodu wyraźnego braku równowagi miedzy ilością talerzy a ilością gości -
chwila zawahania, i kelner gotów był poszybować w stronę zmywaka z
twoim obiadem:) kalamary, ośmiornice, krewetki - w sałatce, smażone,
grillowane, pasty z rybami i owocami morza, to było cudowne zamknięcie
dnia, niech się schowają knajpy z kieliszkami i eleganckim kelnerem :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz